|
|
|
|
Wszyscy "skończyli" z Lazarem - czy Papoose Lake również należy opisać jako nieciekawe? | |
. | |
|
|
Ze względu na położenie jak i odległość od
najbliższego punktu, z którego można je dojrzeć, Papoose Lake nie przyciągało
niczyjej uwagi. Pod koniec XIX w. grupa emigrantów (ok.100 kobiet, mężczyzn i dzieci)
zmierzała w kierunku zachodnim, aby dotrzeć w końcu do wymarzonej krainy, która nigdy
nie miała być przez nich osiągnięta. Przemierzając drogę z miejsca oddalonego ponad
3000km, porośniętych kukurydzą, zielonych pól, wkraczali na obszar najbardziej suchy i
niegościnny na półkuli zachodniej, przez Indian ze strachem nazywany
"Tomesha". Geografia terenu zmusiła ich do skierowania się właśnie tu, w
rejon Papoose. Po krótkim postoju zebrali swój dobytek i ruszyli na południe w stronę
miejsca, które dzisiaj nosi nazwę Nye Canyon. Jeden z nich wyrył datę -12 grudnia
1849- oraz kierunek marszruty. To właśnie ta grupa ludzi i ich cel przyczyniły się do
nazwania jednego z najbardziej niegościnnych miejsc na Ziemi - Death Valley. Stali się
niemym świadkiem lat, które mijały i wydarzeń, jakie przyczyniły się do utrwalenia
"sławy" miejsca spalonego słońcem za dnia i dziwną poświatą w
bezksiężycowe noce.
Ale czy naprawdę Papoose nie kryje w sobie tajemnic? Popatrzmy na mapę. Teren otoczony przez góry, bardzo słabo widoczny z dostępnych dla cywilów miejsc, osłonięty ścisłą ochroną od strony Area 51. Czy to niczego nie mówi? Jeśli cokolwiek będzie chciało wzlecieć nagle i cicho w górę, można być prawie pewnym, że ktoś to dojrzy przez teleskop czy lornetkę z góry Tikaboo. Tak się przecież dzisiaj dzieje. Ale jeśli to "coś" przetransportujemy w rejon wschodniego Papoose? Możliwości jest przecież wiele - i nie trzeba budować ściśle tajnej bazy. Po testach sprzęt wraca na swoje miejsce, a jezioro Papoose dalej jest tylko pustym miejscem, które w dodatku przestaje być tak atrakcyjne dla ciekawskich cywilów, którym ciągle trzeba posyłać helikoptery z ochrony bazy (zanim wojskowi znowu nie przekonają prezydenta o włączenia rejonu Tikaboo do bazy). Można wierzyć w UFO lub nie, ale nie da się zaprzeczyć obserwacjom dyskoidalnych kształtów obiektów latających w pobliżu Area 51. A te w znakomitej większości albo rozpoczynały albo kończyły swój lot w rejonie "za wzgórzami Papoose Range". Oczywiście, można powiedzieć, że część obserwatorów, ze względu na panujące ciemności i brak punktów orientacyjnych, mogła pomylić rejon Papoose z leżącym kilkadziesiąt kilometrów dalej obszarem wokół Dead Horse Flat - Area 19. I tego wykluczyć nie można. Zatem - Papoose Lake - miejsce testów, a nie jak do tej pory, tajna baza? W artykule T. Mahood'a "Promienie cząstkowe i marzenia dyskowe" (Particle Beams And Saucer Dreams) odnaleźć można ciekawą informację od osoby, która pracowała w Area 51: "(.)nie było żadnych latających spodków w Groom Lake, ale były urządzenia do tworzenia promieni cząstkowych". I to właśnie wtedy (1990-1991) widywano nad Area 51 i Papoose Lake dziwnie połyskujące kule, wyraźnie widoczne z dużej nawet odległości. To one przyczyniły się do turystycznego boomu wokół naszej ulubionej bazy. Słyszałem już i taką wypowiedź: "(.) Lazar ujawnił się 1989 - i minął rok, jak chłopaki z bazy zaczęli puszczać zajączki na niebie dla spragnionych widoku UFO ludzi.". W każdej historii jest trochę dramatyzmu, trochę "zabarwień" dla podniesienia smaku całej opowieści. Tak też zapewne było w przypadku niektórych doniesień o "zjawach z jeziora Papoose". Zjawy z jeziora Papoose Pojawiały się i takie, które traktowały ten obszar mimochodem - "tak przy okazji". Takim przykładem jest zapewne relacja Jerry'ego Freemana z wyprawy przez Nevada Test Site w poszukiwaniu śladów zaginionych imigrantów, którzy w 1849 wyryli w skałach inskrypcje świadczące o ich obecności, drodze i nieszczęściu, jakie ich dotknęło. Relację opublikował Las Vegas Sun. Niestety Jerry zmarł kilka lat temu i jego książka na ten temat (ze zdjęciami) może się nie ukazać. Co Jerry Freeman ma wspólnego z Papoose? Ano, był on jedynym cywilem, któremu udało się niepostrzeżenie podejść bardzo blisko do rejonu jeziora Papoose. Miało to miejsce 26 kwietnia 1997. Po karkołomnej wspinaczce przez część wzgórz NTS, rankiem mógł z odległości kilku kilometrów przyjrzeć się temu miejscu. Za dnia ograniczał swoją aktywność do minimum, żeby nie zdradzać swojego położenia, po zapadnięciu zmroku zaczynał swoją podróż. Otóż z relacji tej wynika, iż przez czas ponad 1 godziny obserwował światła w rejonie wschodniego Papoose (od strony gór), które czasem przygasały, czasem świeciły niezmiennie. Nie były to tajemnicze światła na niebie, ale coś, co było oświetlone na ziemi - u podnóży gór. Freeman nie jest znawcą tematyki "Area 51" i w rozmowie z G. Campbell'em mówił o jakimś pojeździe (chodzi o samochód, ochrony bazy, który wałęsał się po pn. wsch. stronie jeziora), a także o światłach stacjonarnych nie poruszających się w ogóle. Freeman nie miał zielonego pojęcia, gdzie mogła być położona baza Lazara (... ah. Why won't Lazar stay dead!? - słowa Campbell'a), ale tak się składa, że umiejscowił te światła dokładnie w miejscu domniemanych hangarów (wyobrażam sobie minę Campbella, który już chyba zamknął definitywnie sprawę istnienia czegokolwiek w Papoose). Światło to przygasało, a czasem jaśniało, co mogło wyglądać jak podnoszenie i zamykanie drzwi od hangaru. Ciekawe. W końcu kilka kilometrów dla dobrej lornetki to nie jest wielki problem, prawda? (por. http://www.ufomind.com/area51/list/1997/jul/a21-002.shtml wiersz 18). Freeman nie siedział tam dłużej, bo "(...)nie byłem tutaj dla dokumentowania UFO, ani też by zgłębiać tajemnice obronności kraju". Baza, czy miejsce testów, a może... Zastanawiające, co mogło być oświetlone w nocy na terenie, na którym nie ma absolutnie nic. Teoretycznie jest możliwe, że któryś z oficerów z Groom Lake wraz z przyjaciółką z pracy mile spędzał czas "po drugiej stronie Area 51". Naturalnie, kilka innych temu podobnych wyjaśnień też może być brane pod uwagę, ale w rzeczywistości brak jest solidnych podstaw do twierdzeń, że tam istnieje jakaś baza. Zwróćmy jeszcze uwagę na jeden (może nieistotny) szczegół: niektórzy twierdzili, że w Papoose ma miejsce jakiś projekt. Nie mówiono o bazie, czy podziemnym laboratorium, ale o projekcie, który jest tam realizowany. Czy wyklucza to teorię o czasowym wykorzystywaniu wschodniego Papoose do testowania tajnych urządzeń (celowo nie używam słowa samolot)? Innym przykładem są obserwacje Mark'a Farmer'a ze szczytu Tikaboo. Naturalnie, jezioro Papoose, a zwłaszcza najbardziej nas interesująca część wschodnia, nie jest absolutnie widoczna z tej góry. Jedyne co można z niej zobaczyć, to ewentualnie zachodni fragment jeziora. Ale nie w tym rzecz. Otóż Mark niejednokrotnie zwracał uwagę na dziwną, bardzo słabą lecz zauważalną, poświatę nad Papoose Range - zwłaszcza w jego południowej części. Trudno tu mówić o jakiejś regularnej aktywności, bo też trudno zamieszkać na szczycie Tikaboo i potwierdzić cykliczność testów, ale jest najprawdopodobniej jakaś ciekawa zależność pomiędzy obserwacjami M. Farmer'a oraz teorią Tom'a Mahood'a o promieniowaniu cząstkowym, zwłaszcza jego efektownym kulminacjom nad Area 51 i Papoose. Zabrzmiało to wszystko jak requiem dla sprawy S-4 w Papoose i tak chyba pozostanie. Spodobał mi się pomysł z istnieniem super-tajnej, zakamuflowanej, podziemnej bazy. Problem wyłonił się sam i właściwie przesłonił sens jej istnienia. Zbyt wiele pytań, na które trudno znaleźć satysfakcjonujące odpowiedzi. Za dużo twierdzeń, które nie zawsze są w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. Wreszcie, najtrudniej jest uwierzyć w najprostsze i najbardziej oczywiste rozwiązania. Zagorzali obrońcy idei S-4 i tak zostaną przy swoim. Chociaż ich wizja wydaje się ciekawsza, to implikacje takiego stanu rzeczy wcale nie muszą napawać optymizmem. Pamiętam słowa wstępu do jednego z artykułów T. Mahood'a: "(...)poza tym obszarem były już tylko smoki...". Może któryś z nich się jeszcze zbudzi... zdj. języka przy wschodniej części jeziora
(1968) |
|
. | |
Dreamland Online Copyright 2002 |
|