HISTORIA JARODA
cz. 1

   Pierwszym sygnałem o tak wielkiej ilości TREŚCI na temat Area 51 były twierdzenia Boba Lazara o jego pracy w tajnym ośrodku rządowym, w którym od wielu lat prowadzono badania nad technologią obcych. To, co podobno widział, to dziewięć statków w kształcie dysku. Lazar pracował przez niezbyt długi okres czasu w Papoose. Nie wiadomo nic na temat projektów związanych z jego pracą, jakie mogły tam mieć miejsce. Problem z Lazarem polegał na tym, że nikt nie potwierdzał choćby części jego sensacyjnych doniesień. Wszystko zaczęło się wiosną i jesienią 1989 w jednej z stacji TV w Las Vegas. Nawet wtedy Lazar i jego historia nie była szeroko znana w kręgach osób interesujących się sprawami związanymi z tematyką UFO. W ciągu kilku lat topniała lista osób, które były przekonane o jego prawdomówności. Do tego dochodziły kolejne "problemy" z wiarygodnością Boba, jak np. wykształcenie, pewne nieporozumienia w zasadach rozumienia fizyki przez niego samego. No i ciągle ta jedna uparcie powtarzająca się myśl... nie było nikogo, kto choćby w części mógł potwierdzić jego historię, a przecież taki program wymagał zatrudnienia całkiem pokaźnej ilości osób, które pracowały w różnych miejscach.

Tak było aż do... 1995.

   Jarod 1 i Jarod 2

   Źródło informacji, o których tu piszemy, przedstawiło się jako Jarod (wym. Jay-rod). Pseudonim ten został zaczerpnięty od imienia osoby, która jawi się być nie z tego świata i dla której "nasz" Jarod miał wiele respektu. Prawdziwy Jarod jest obcym, który pracuje na Ziemi jako tłumacz przy programie latających dysków rządu USA. Wygląda na całkiem niezłego przystojniaka i na pewno widziałeś go przy okazji różnych programów TV na temat UFO. To właśnie szkic Jaroda 2 (nasze ziemskie źródło, obcego będziemy nazywać JAROD 1 - pisane wielkimi literami, by ustrzec się pomyłki). Jarod 2 jest 70-letnim emerytowanym inżynierem mechanikiem, który wychował się i dorastał w Pennsylvanii. Pracę nad tajnymi rządowymi projektami związanymi z UFO rozpoczął w połowie lat 50-tych, a zakończył swoją karierę w późnych latach 80-tych. Jego działalność nie została w żaden sposób zweryfikowana, poddana badaniom (Desert Rat #24). Informacje podane przez Jaroda 2 pochodzą od niego samego, a więc jest to druga osoba (po Lazarze), która wypowiedziała się na ten temat. Jarod 2 nie jest zainteresowany upublicznieniem swojej osoby, nie chce sprzedawać wywiadów do TV.

   Jarod 2:

  • Przez ponad 30 lat Jarod pracował nad opracowaniem i produkcją symulatora lotów. Symulator ten był pełną "kopią" statku - nie tylko kokpitem. Piloci mieli widzieć i czuć zmianę jakościową obiektu latającego, a nie tylko uczyć się pilotażu.

  • Chociaż Jarod 2 pracował z symulatorami zbudowanymi przez człowieka, niektóre z urządzeń mu znanych były zapożyczone ze statku oryginalnego. Symulatory miały centralnie położony reaktor i trzy wzmacniacze fal antygrawitacyjnych (jak u Lazara).

  • Środowisko pracy było cały czas poddawane kontroli.

  • Jarod 2 nie twierdził, że jest mu znany cały program, który był wdrażany pod kontrolą komórek rządowych i obcych, chociaż i w tym przypadku można doszukać się kilku ciekawostek (np. "Boron").

  • Jarod 2 widział kilkakrotnie JARODA 1, chociaż się z nim nie komunikował.

   Jarod 2 opowiedział nam całą historię po uprzednim skomunikowaniu się ze swym poprzednim pracodawcą. Niektóre sprawy zostały zakamuflowane, inne zaaprobowane. To, co zostało nam przekazane stanowi jedynie niewielką część tego, co Jarod 2 wie na temat programu symulatora i spraw z nim związanych. Zdajemy sobie sprawę, że tak spora ilość informacji jest mało przejrzysta, ponadto wiele z nich było przekazywanych przez innych w ciągu wielu lat i nie było dość wiarygodnych. To, co różni informacje Jaroda 2 od innych temu podobnych, to przede wszystkim to, że znamy go osobiście (Desert Rat) i że rzeczy te zostały przekazane nam osobiście. Rozmawialiśmy z nim wielokrotnie przez ostatnich 6 miesięcy i wydaje się nam, że jest osobą godną zaufania. Znamy także członków jego rodziny. Podchodzą do niego z szacunkiem i respektem, szanują jego pracę, chociaż nie znają wszystkich jej aspektów. Zdajemy sobie sprawę, że czytelnicy podejdą do tej historii ze sceptycyzmem (i dobrze), chociaż jest ona bliska ufologicznemu folklorowi, to jednak wnosi wiele nowych niuansów i spraw, o których do tej pory nikt nie mówił. Nie staramy się przekonać kogokolwiek do słów Jaroda. Historia ta może posłużyć do rozpoczęcia dyskusji, bądź weryfikacji hipotez.

   Historia programu

   Jarod spędził większość swej kariery zawodowej w Wydziale X, o którym niewiele mówi, ani też nie określa miejsca jego położenia, ale jest wielce prawdopodobne, że miejscem jego pracy było Los Alamos Laboratories w Nowym Meksyku. Obszar ten i jego specyfika stanowiły m.in. jedną ze "stref zakazanych" w rozmowie. Historia Jaroda pełna jest różnego rodzaju niuansów, wtrąceń, które razem tworzą coś w rodzaju "atmosfery" opowieści - wszystko razem wpływa na zainteresowanie, ale i wrażenie obcowania z prawdą. Jest to opowieść o tajnym programie rządowym, który został zapoczątkowany pod koniec lat 40-tych lub na początku lat 50-tych na południowym zachodzie USA. Oprócz wydarzeń w Roswell doszło podobno do kilku innych wypadków m.in. w Aztec (NM), w pobliżu Kingman w pn-zach Arizonie i kilku innych. Statki, ciała i podobno nawet kilka istot żywych zostało "zabezpieczonych", a rząd został nagle zmuszony do nagłego zajęcia się tym problemem. Pozwólmy jednak opowiedzieć Jarodowi tę historię widzianą z drugiej strony - od osoby, która miała coś wspólnego z tymi zdarzeniami. Oto historia zaaprobowana przez szefów Jaroda:

   Tak zostało nam przekazane, o ile dobrze pamiętam, wszystko, co pozostawało w bliskim związku z wydarzeniami na południowym zachodzie. Aby zachować w ścisłej tajemnicy zdarzenia, jakie miały miejsce w Nowym Meksyku i Arizonie, dowodzący wówczas wojskowi zaczęli gmatwać sprawy związane z miejscami, dokumentacją, zabezpieczaniem wraków i miejsc. Nie było wiadomym, kto komu podlegał, do kogo zostają wysyłane raporty, skąd przychodzą rozkazy, gdzie zapadają decyzje. Utajnieniu ulegało z godziny na godzinę coraz to więcej informacji, nawet tych, które nie były bezpośrednio związane z akcją, czy dalszymi zamiarami. My sami czuliśmy dużą presję związaną z utrzymywaniem w tajemnicy wszystkiego z czym się zetknęliśmy. Czasem miało się wrażenie zupełnego chaosu, ale czułem, że to poczucie było komuś na rękę, aby nic już nie było pewne i jednoznacznie wytłumaczalne. Do roku 1953 nie istniała żadna grupa zajmująca się tymi zagadnieniami. Dopiero za czasów administracji Eisenhovera (1953). Wtedy to prezydent powołał specjalną grupę na czele której stanął ówczesny vice prezydent Richard M. Nixon. W pobliżu czerwca zapadła decyzja o utworzeniu "rządu satelickiego". Jego współpraca z rządem oficjalnym miała jedynie cel doradczy, wspierający. Osoby, które miały bliski kontakt z odzyskiwaniem, zabezpieczaniem dysków zostawały natychmiastowo do niego przyłączane. Zostały utworzone nowe standardy ochrony. Osoby, które miały się zetknąć z projektem i pracować z nowymi technologiami musiały czekać od 2 do 3 lat, zanim zostały im przydzielone odpowiednie kody dostępu i funkcje (Lazar otrzymał pracę od razu, podobno dzięki wstawiennictwu Tellera). Zasady utrzymywania tajemnicy dotyczą okresu 15 lat po przejściu na emeryturę - chociaż są oczywiście sprawy, których nie wolno wyjawiać nigdy. Oto lista spraw, które należy utrzymać w tajemnicy: dane techniczne, rysunki, zdjęcia szkice, ilustracje, procedury postępowania, wszystkie dokumenty dotyczące danych osobowych personelu zaangażowanego w projekt, nazwy korporacji, kontrahentów z nimi związanych, nazwy kodowe projektów, typy i poziomy tajności, etc. Tak, przekazałem kilka nazwisk, ale wyłącznie za zgodą przełożonych. Podczas mojej pracy w Wydziale X doszło do wizyty dwóch vice prezydentów, z których jednym był Nixon. Uścisnąłem mu nawet raz rękę. Co ciekawe, że inni, którzy odwiedzali nasz wydział nie podawali nam rąk, nie znaliśmy ich nazwisk. Pamiętam niektórych wyłącznie z twarzy. Do dzisiaj nie mam pojęcia kim byli.

   Było kilka interesujących tematów, które zostały przekazane grupie, w której pracowałem. Stopniowo dowiadywaliśmy się o nowych zdarzeniach, które miały miejsce oraz o działaniach naszego rządu. Początkowo rząd federalny niewiele wiedział o tym, że prace związane z odzyskiwaniem wraków maszyn, które uległy awarii, były monitorowane przez "gości". Ci byli informowani o zdarzeniu lecz wojsko okazało się szybsze. Armia pierwsza dotarła do wraku. Nie uzyskaliśmy żadnych informacji na temat spotkania, ani jak do niego doszło, nie mówiąc już o samym jego przebiegu. Podobno do pierwszego prawdziwego kontaktu doszło po 6 latach od znanego wypadku pod Roswell. Miało to miejsce w Arizonie w 1953. Dysk mieścił cztery istoty. Dwie z nich straciły przytomność w wypadku, dwie pozostałe zostały ranne, ale były w dobrej formie (monitorujący całe zdarzenie "goście" byli mile zaskoczeni "ludzkim" traktowaniem rannych oraz przebiegiem całej operacji). Wszystkie istoty przeniesiono do Wydziału X w celu podjęcia leczenia i przeprowadzenia niezbędnych testów. Przedtem jednak pozwolono "gościom" wejść do wraku. Przez dłuższą chwilę zniknęli oni z pola widzenia obserwatorów, jednak pojawili się wkrótce przy wyjściu ze statku. Później sądzono, że istoty najprawdopodobniej komunikowały się z jednostką monitorującą całe zdarzenie.

   Podczas jednej z takich operacji, która miała na celu zabezpieczenie całego sprzętu, doszło do dziwnej sytuacji. Po zabraniu istot i przewiezieniu ich w inne miejsce, prace nad zabezpieczeniem statku i jego części postępowały sprawnie: statek został załadowany na specjalną przyczepę podczepioną do wielkiej ciężarówki Shermana. Podczas gdy trwało lokowanie statku, do wejścia wewnątrz przygotowywała się specjalna grupa. Wszyscy ubrani byli w specjalne, białe kombinezony z dużymi maskami - jak podczas ćwiczeń z zagrożeniem biologicznym. Ilość osób wchodzących w skład ekipy badawczej nie była nam znana. Przed wejściem ustalono komunikację i oczekiwano na rozkaz wejścia. To, co się potem zdarzyło zostało nam opisane w następujący sposób: zawiodła komunikacja tuż po wejściu do statku. Po godzinnym pobycie w statku członkowie ekipy badawczej wyszli. Zaczęli szybko ściągać i odrzucać od siebie maski. Większość miała kłopoty z żołądkiem. Co było dziwne to to, że nikt z ekipy nie pamiętał żadnego szczegółu związanego z wnętrzem, wyposażeniem statku. Statek został specjalnie zakamuflowany i wysłany do zamkniętego, tajnego ośrodka badawczego w Nevadzie. Wszystkie osoby z ekipy badawczej zostały przewiezione do Wydziału X na specjalne badania i testy. Nie poznaliśmy wyników tych badań.

   Statek miał dokładnie 10m średnicy, zatem załadowanie go na specjalną przyczepę nie stanowiło większego problemu. Kłopoty pojawiły się później i były związane z szerokością jezdni, szczególnie na niektórych zakrętach. Aby zmniejszyć szerokość zdecydowano się unieść lekko statek z jednej strony. Wkrótce pojawił się kolejny problem: dźwig, który mieścił się na platformie ze statkiem nie był w stanie unieść go tylko z jednej strony. Zdecydowano się podnieść cały statek i w jednym miejscu na platformie ustawić podporę. W czasie przejazdu droga była całkowicie zamknięta i pilnowana przez wojsko. Drogi dojazdowe zabezpieczała lokalna policja. Podczas transportu dwie rzeczy wyraźnie utrudniały pracę: 1) problemy z przejazdem przez węższe odcinki dróg - szczególnie na zakrętach, 2) dziwny, słyszalny przydźwięk bardzo niskiej częstotliwości w dolnej okolicy statku w pobliżu holu.

   Jedna rzecz dotarła do nas jako anegdota: jednym z członków ekipy badawczej był pilot w randze majora. Po wyjściu ze statku powiedział, że wolałby zdecydować się na lot rakietą do piekła, niż ponownie wejść do środka statku. Jak uznano, najważniejszą rzeczą było najpierw nawiązać łączność z ekipą zewnętrzną, a dopiero potem przystąpić do czynności badawczych na terenie statku. Po wyjściu cała ekipa oraz ci, którzy się z nią stykali podlegali kwarantannie. Wszystko, co miało jakikolwiek kontakt ze statkiem podlegało skrupulatnym badaniom. Ich wyniki nie były nam znane.

   Istotami zwanymi przez nas "chłopakami", zajmowali się, w specjalnym wydziale, lekarze, biolodzy-astronauci, chemicy oraz lingwiści. Początkowo nawiązanie kontaktu odbywało się na najbardziej podstawowym poziomie. Do najbardziej znaczącej komunikacji doszło między inżynierem biologiem-astronautą i najwyższym z czterech istot, który później otrzymał przydomek "Śmiejące Oczy". To wydarzenie ucieszyło wyższych rangą, ale wkrótce pojawił się problem, właściwie dylemat. Chłopaki chcieli wrócić do statku. W końcu po długich naradach i dyskusjach zdecydowano się zabrać ich do Nevada Test Site, gdzie w pewnym miejscu przechowywano statek. Po "inspekcji" statku chłopaki wydawali się być zadowoleni ze stanu urządzenia. W czasie ich pobytu we wnętrzu statku niski przydźwięk zniknął. Po chwili najwyższy z nich (Śmiejące Oczy) wyszedł ze statku i zaproponował inżynierowi biologowi wejście do środka. Po uzyskaniu zezwolenia obie osoby znikły we wnętrzu statku. Nie minęło wiele czasu, gdy obaj wyszli. Biolog był uśmiechnięty, co uspokoiło dowodzących. Niebawem dowodzący chłopakami zdecydował, że cała czwórka powinna zostać w pobliżu statku, tu - w Nevada Test Site. Zamówiono specjalne materiały oraz mnóstwo literatury. Tak zaczęła się nowa era.

   Dla jasności: to o czym jest tu mowa zostawało nam przekazane w ciągu wielu lat podczas niezliczonej ilości narad, odpraw, dyskusji, zebrań o charakterze "przeglądu technicznego". Z faktu, że byliśmy raczej na bakier z ich technologią wnoszę, iż wiele z rzeczy które zostawały nam przekazane, stanowiło dla nas zupełne nowum i podchodziliśmy do tego z niedowierzaniem, a czasem z zupełnym brakiem wiary, niekiedy pukając się w czoło. Nie wiedzieliśmy też, że byliśmy cały czas monitorowani. Nasze komentarze czasem uderzały w ścianę niezrozumienia. Minęło sporo czasu, zanim zaczęliśmy się rozumieć.

   Żeby zrozumieć w jaki sposób to wszystko się toczyło, należy sobie wyobrazić strukturę naszego rządu z całą jego biurokracją i brakiem możliwości zachowania czegokolwiek w tajemnicy. Nixon zrobił to jednak dobrze. Powołanie satelickiego rządu, który działa w oderwaniu od problemów tego pierwszego, a także z zupełnie innymi, nowymi standardami utajniania zdały swój egzamin przez całe dziesięciolecia. Okazały się po prostu właściwe. Wiele tu było dezinformacji. Do prawdziwych informacji miała dostęp nie tak duża ilość osób. Osób, które były kontrolowane i same kontrolowały. Czasem rozumieliśmy to jako błędne koło. Tak czy inaczej, niewiele wyszło na zewnątrz, a jeśli już - i tak traktowano to z przymrużeniem oka. Tyle lat... Czasem sprawy ulegały komplikacji, zazwyczaj chodziło o żądania chłopaków. Trudno było im sprostać. Jedną z takich rzeczy był boron (o boronie pisać będziemy w cz.2).

   Inną ciekawostką było kompletne pomieszanie rang i stopni ważności. Dlaczego? To chłopaki ustalili stopnie ważności i to z kim i w jaki sposób będą rozmawiać i przekazywać informacje. Tak więc wyglądało to tak jakby z szeregowca zrobić generała i wpuścić go do całej machiny kompetencji na przykład w sztabie armii. Ale tak było Szefem po naszej stronie został biolog astronauta, którego nazwiska nie mogę tu zdradzić. Większość spraw związanych z kontaktem dotyczyła kwestii czysto technicznych i naukowych. Nie wszystkie rozkazy pochodziły od chłopaków. Był i jest pewien łańcuch rozkazów - to oczywiste. Ale czasem byliśmy zaskakiwani ich potrzebami. Nie wszystkie są mi znane lecz pamiętam, że niektóre dotyczyły specyficznych i rzadkich materiałów. Należał do nich wspomniany boron. Używaliśmy go w różnych urządzeniach, także podczas procesów jądrowych.

   Dziwnym i ciekawym dla mnie było to, że czytając wiele książek na temat UFO stwierdziłem, iż wiele sądów było bardzo bliskich prawdy. Informacji jakich szukali w rządzie i różnych agencjach zwyczajnie nie mogli znaleźć, ponieważ takie właśnie było założenie całej tajemnicy. Powszechnie uważa się, że kolejne informacje zostaną ujawnione przez samych "gości" i będzie to następowało stopniowo, w niewielkich dawkach, a nie jednorazowo po demonstracyjnym lądowaniu na trawniku pod Białym Domem. Jeśli rozumiesz to o czym mówiłem, powinieneś zdać sobie sprawę, że częściej będzie dochodziło do różnego rodzaju obserwacji (jak ta przez całą rodzinę w Nowym Meksyku - Midway). Nowy Meksyk jest miejscem, gdzie większa część całej operacji będzie miała swój początek. Z tego co wiem, rząd ponownie zajął się zakręcaniem całej sytuacji - cały problem wynika z braku zaufania: nie my im przestaliśmy ufać - to oni przestali ufać nam. Oto w jaki sposób chcą okazać swoją, nazwijmy to: frustrację z tego powodu. Z mojego doświadczenia wynika, że oni są trochę konserwatywni w okazywaniu stanów emocjonalnych i raczej okazjonalnie prezentują coś, co my nazywamy poczuciem humoru, a to jest czasem bardzo potrzebne by zrozumieć kogoś, gdy należy rozładować jakąś napiętą sytuację. My powiedzielibyśmy, że oni są trochę zasadniczy. Tak czy inaczej - w jaki sposób zechcą się ujawnić -   będzie to z pewnością punktem zwrotnym dla całego gatunku ludzkiego. Jeśli o mnie chodzi, to im prędzej tym lepiej.

 



  informacje: Desert Rat #24, 04.04 1995 - Glenn Campbell

  tłumaczenie: Dreamland Online


Copyright Dreamland Online 2002

Licznik