Jak to działa - pierwsze odczucia
Zgodnie z
tym, co powiedział J-2 "pilotowanie" symulatorem jest mniej ekscytujące, za to
bardziej dziwaczne. Z chwilą podłączenia wszystkich systemów, symulator przytwierdzony
do specjalnego sworznia, jest w stanie poruszać się w dowolnym kierunku z maksymalnym
nachyleniem 65 stopni oraz obrotem równym 360 stopni. I jest to o tyle dziwne, że w
środku nie czuje się tego zupełnie. W dalszym ciągu jesteś "przyciągany"
do podłogi z siłą 1 G, a więc tyle samo jak w normalnych warunkach. W zwykłym
świecie przy takim nachyleniu zjechałbyś w stronę ściany gdybyś nie był przypasany
do fotela. Tym czasem tu nic takiego się nie dzieje. Symulator jest przechylony
maksymalnie (65 stopni), a ty wiesz o tym jedynie po wskazaniu przyrządów. Dziwne
wrażenie.
Z czasem pojawiło się pytanie (Desert Rat) po co generować we wnętrzu
symulatora sztuczną grawitację, skoro nic się nie odczuwa. Równie dobrze symulator
spełniałby swoją role, gdyby był przytwierdzony na stałe do podłoża. Efekt w końcu
taki sam. Odpowiedź w tym przypadku była raczej logiczna. Obecne komputery są w stanie
symulować bardzo złożone procesy, natomiast w latach 50-60-tych ówczesne maszyny nie
miały takich możliwości, a jednocześnie jakość poruszania się w takim statku
zupełnie nie przypominała sposobu latania nazwijmy to konwencjonalnego samolotu wraz z
jego przechyłami, przeciążeniem i różnymi czynnikami, które wynikały z lotu
zwykłą maszyną. Innym powodem instalowania sztucznej grawitacji w symulatorze był jej
lekko odmienny charakter i odczucia z nią związane dla organizmu, zwłaszcza po jej
wyłączeniu. J-2 tłumaczył, że nie będąc przygotowanym na tego rodzaju zjawisko,
może dojść do zaburzeń związanych z działaniem siły i jej kierunku (chociaż
przecież z punktu widzenia pilota nie powinno to mieć żadnego znaczenia - takie było
bowiem założenie istnienia tej siły w środku). Z punktu widzenia medycznego nic się
podobnego nie działo, to jednak J-2 kilka razy mówił o pewnym przygotowaniu i nawykach
z tym związanych - wiadomo przecież, że statek ulega dużemu przechyłowi i ciało
podświadomie jest przygotowane na działanie siły odśrodkowej, której w tym przypadku
w ogóle nie było.
Kiedy włączane zostaje zasilanie i sztuczna grawitacja jest obecna na terenie
statku, "czujesz się jakby sparaliżowany, ale tak nie jest" - mówi J-2. Twoje
kończyny "odpowiadają" na rozkazy mózgu, chociaż musisz być bardziej
rozważny w swoich decyzjach odnośnie ruchu. Tak się dzieje na początku, potem
przyzwyczajasz się do warunków, jakie panują we wnętrzu. J-2 posłużył się tu dwoma
przykładami, choć jak zauważył nie są one zupełnie adekwatne do rzeczywistego
odczuwania istnienia wewnętrznej grawitacji. Pierwszy przykład dotyczył poruszania się
w różnych kierunkach pod wodą. Twoje ruchy są świadome i wykonujesz je zgodnie z
własną wolą, chociaż musisz zdawać sobie sprawę z odmiennej sytuacji. Drugi
przykład to poruszanie się w otoczeniu zbudowanego z masy plastycznej, która w
jednakowy sposób oddziałuje na ciało - w każdym punkcie z taką samą siłą.
(Podobny termin - "częściowo sparaliżowany" - został użyty podczas
rzekomego uprowadzenia Travis'a Walton'a, który czuł się w taki sposób w chwili, gdy
statek, na pokładzie którego się znajdował, uniósł się w górę - przyp. Desert
Rat).
J-2 odczuwał tego typu sensacje z własnym ciałem jedynie kilka razy i to w
czasie nie dłuższym niż 30-minut, ponieważ taki był czas każdorazowego ładunku,
jaki był dostarczany przez generator do symulatora. Jak rozumiemy, symulator stanowi
sprawny statek po wieloma względami z dwoma jednak wyjątkami:
a) nie posiada własnego generatora mocy (jakkolwiek go nie
nazwać),
b) na pokładzie nie ma systemu napędowego powodującego możliwość
lotu na dłuższych dystansach. Zasilanie jest doprowadzane z zewnątrz do kondensatorów
wewnątrz symulatora (nie w przypadku modelu operacyjnego), których pojemność
przekracza milion Voltów (cokolwiek to znaczy - DR). Do pełnego załadowania
kondensatory wymagają czasu 24 godzin. Gdy symulator jest gotowy do ćwiczeń, kable
zostają odłączone i symulator stanowi "niezależną" jednostkę zdolną do
manewrowania przez czas 30 minut. Chociaż nie jest w stanie polecieć, cały czas
manipuluje grawitacją.
Sworzeń
Symulator
nie jest tanią imitacją statku. Stanowi niemal w pełni funkcjonalną jednostkę. Każdy
element został zaprojektowany jak w statku, który lata, natomiast inne elementy
różniące go od latającego dysku to m.in. hydrauliczny podnośnik ze specjalnym
sworzniem którym łączy się z symulatorem. Kulę o średnicy 91cm połączono z
symulatorem w taki sposób, że umożliwia ona poruszanie się maszyny we wszystkich
kierunkach z maksymalnym przechyłem 65 stopni (patrz rysunek).
Nie ma żadnego systemu, który zewnętrznie mógłby poruszać statkiem. W chwili,
gdy symulator znajduje się w stanie spoczynku równowagę utrzymują dwa hydraulicznie
wysuwane stabilizatory, które wyglądają z zewnątrz jak ruchoma podłoga. Co dzieje
się w przypadku uruchomienia symulatora? Sytuacja wygląda podobno dość prosto: cały
statek staje się nieważki - pozbawiony swojej 20 tonowej wagi. W taki też przypadku, by
zapobiec jakimkolwiek ruchom w górę, zastosowane specjalne mocowania kuli-sworznia i
symulatora. Kula została wykonana z metalu - J-2 nie chciał powiedzieć z jakiego.
Pomieszczenie symulatora
Symulator
jest przechowywany w bardzo dużym budynku, prawie tak dużym, że mógłby pomieścić
Boeinga 747. Budynek jest częściowo konstrukcją podziemną. Na pytanie dlaczego, J-2
odpowiedział, iż było to podyktowane niepewnością co do możliwego skażenia
radioaktywnego, które teoretycznie mogłoby wydostać się na zewnątrz podczas jakiegoś
nieszczęśliwego wypadku. Jednakże w czasie, w którym symulatorem zajmował się J-2
nie brano takiej możliwości pod uwagę. Podczas pierwszych prób nikt z obsługi
technicznej nie opuszczał pomieszczenia, chociaż niedozwolone było przebywanie pod
symulatorem.
W momencie, gdy wyszły sprawy związane z ewentualnym zabezpieczeniem obsługi
przed radiacją wymyślono specjalną jamę, w której umieszczono podnośnik
hydrauliczny, na którym opierał się sam symulator (patrz rys. 2). Przy całkowitym
wysunięciu podnośnika - np. podczas testu, odległość od podłoża do ruchomej
platformy wynosiła 6,4m. Przy podnośniku zupełnie opuszczonym statek można było
zupełnie zakryć przy pomocy hydraulicznie wysuwanych platform, które mogły stanowić
podłogę, która była położona na poziomie ziemi. Obszar roboczy pod powierzchnią
budynku liczył 5,5m wysokości i stanowił sam w sobie wielkie pomieszczenie.
Umieszczenie symulatora w pozycji gotowości do testu (rys. 1), gdzie część dolna jest
schowana pod powierzchnię podłogi świadczy o tym, że obawiano się radiacji, której
źródło mogło mieć miejsce w dolnej części symulatora, a nie u góry statku.
Całość wygląda nieco jak w serwisie samochodowym, gdzie podczas napraw samochód jest
wywindowany do góry przez lewarek hydrauliczny. Odpowiednie zrównoważenie sprawia, iż
statek można ręcznie obrócić, pomimo sporej masy spoczynkowej. W chwili, kiedy
kondensatory są naładowane do odpowiedniej wartości i symulator jest gotowy do prób,
kable zasilające zostają odłączone i od tego momentu symulator "żyje swoim
życiem".
Łączność następuje przez radio (podczas testu symulator interferuje z
niektórymi częstotliwościami, co powoduje, że niektóre urządzenia mogą nie
pracować prawidłowo - nie dotyczy to jednak urządzeń wewnętrznej komunikacji, ani
tych w budynku). Kilkakrotnie J-2 przebywał we wnętrzu symulatora podczas testów, a
także był obecny przy konsoli odczytu parametrów statku.
Centrum grawitacji
Byliśmy
zaintrygowani środkiem grawitacji. Czy rzeczywiście statek musiał być idealnie
zbalansowany podczas testów? Odpowiedź w tym przypadku brzmiała: "i tak i
nie". Masa i jej rozkład zdawałyby się być krytycznymi danymi w przypadku takiego
statku. Innymi słowy dysk zbudowany dla czterech osób mógł nie działać w przypadku
sześciu na pokładzie. Różnice w masie mogło wyzwolić grawitacyjną
"otoczkę".
To, w jaki sposób masa jest rozłożona miało także swoje znaczenie. Z tego
powodu statek nie był w stanie przenosić większych ładunków. Konstrukcja większego
statku nastręczałaby znacznie większych trudności. Dysk 10 metrowy jest czymś w
rodzaju standardu. Jeśli ktoś widział większe, najprawdopodobniej nie pochodziły od
nas. Jakkolwiek masa i jej rozkład są krytyczne, statek nie musi być wyważony w taki
sposób, że środek ciężkości musi być w środku - tak jest przynajmniej w przypadku
modelu operacyjnego. Przykładowo: jeśli przedział osobowy zajmuje połowę pokładu, to
nie oznacza wcale, że druga jego część musi posiadać podobną masę i jej rozkład
dla zrównoważenia. Nie. Jeśli tylko taki układ (przedział osobowy=1/2 pokładu
górnego) system grawitacyjny bierze to pod uwagę, tak długo nie ma z tym żadnych
problemów i dysk będzie latał.
Nie można pozbyć się części masy (ładunku) podczas lotu - dlatego dysk nie
jest przeznaczony np. do przenoszenia broni. Jeśli nie, to do czego może służyć taki
latający dysk? J-2 stwierdził, że to nie było jego zmartwieniem. On miał tylko
wykonać pewne rzeczy i nadzorować ich pracę. Przeznaczenie tego sprzętu - to już
leżało w gestii innych osób. Nikt nie mówił w jakim celu zostały te statki
wyprodukowane.
FOGET
Projektowanie i produkcja symulatora oraz modelu operacyjnego (latającego) jest pewnym
złożonym procesem, który z grubsza można by przyrównać do produkcji nowoczesnego
myśliwca. Może z wyjątkiem całej otoczki związanej z ochroną i zapewnieniem
bezpieczeństwa. Jednak i w tym przypadku nie uniknie się papierowej roboty oraz całej
struktury organizacyjnej. Co to za organizacja? Cały czas węszymy za właściwym
określeniem. W tym przypadku to podobno quasi-rządowa komórka - coś jak biuro poczty.
J-2 nazwał to jako "rząd satelitarny" - termin, który jest chyba nieco na
wyrost w tym przypadku. To, o czym J-2 wie - jedyną misją było dokonać reprodukcji
statku, który uległ katastrofie pod Kingman w Arizonie w 1953 roku. Lecz w tym
konkretnym przypadku wolimy ją (organizację) nazywać KFUP (Kingman Follow Up
Project)(Projekt odzysku z Kingman).
Startem dla KFUP było posiadanie modelu 10 metrowego statku i chęcią jego
reprodukcji. Gdzie zapadła decyzja i kto ją wydał nie jest jasnym dla nas. Ale tak na
marginesie, jeśli miałbyś taki statek, to czy nie chciałbyś umieć go zbudować? Tak
czy owak sprawą zajęto się szybko. Na przełomie 1956 i 57 rozpoczęto prace nad
symulatorem równolegle z prototypem dysku zdolnego latać. Początki testów symulatora
J-2 datuje na rok 1965, a koniec na 1968 lub 69 - przed lądowaniem na Księżycu - Jarod
nie widzi w tym żadnej ironii. Projekt można przyrównać do tworzenia i testów F-117A
stealth. Zwłaszcza jeśli chodzi o utajnienie i testy w Area 51. Tworząc coś tak
dziwnego w swym zamyśle, jak latający dysk, naukowcy rządowi mieli trudności w
zrozumieniu podstaw teorii antygrawitacji. Tworząc wszystko przy użyciu ziemskiej
technologii praca taka stanowiła nie lada wyzwanie. W połowie lat 50-tych powołano
organizację stowarzyszoną z KFUP do wdrożenia projektu oraz ustanowienia pewnych
standardów związanych z nową technologią. Powstały dokument nosił nazwę FOGET -
Fundamentals of Gravity Envelope Technology (Podstawy zarysu technologii grawitacyjnej).
Jest to wielotomowa instrukcja zawierająca informacje, które zostały uzyskane do
produkcji statku na podstawie rozbitego dysku z Kingman.
J-2 widział jedynie kilka części FOGET, zwłaszcza te, które dotyczyły
mechaniki. Nie miał dostępu do rozdziałów dotyczących zagadnień związanych z
elektroniką i systemu grawitacyjnego. FOGET był wielokrotnie zmieniany i uzupełniany w
miarę jak postępowały prace nad statkiem i symulatorem. Program początkowo nie był
specjalnie kreatywny - chodziło przecież o odtworzenie statku - używano znanych
materiałów oraz dobrze znanej (przynajmniej w części) awioniki z innych samolotów,
które dało się zaadaptować na pokładzie dysku. Lazar używał terminu "reverse
engineering", by wyjaśnić, iż badano istniejące części w celu poznania ich
budowy i działania. Jeśli założyć, że obaj - J-2 i Lazar mówią prawdę, to należy
dodać, że przełożeni Lazara wprowadzili go w błąd, ponieważ, jak twierdzi J-2, ta
faza została ukończona ok. 30 lat przed przybyciem Lazara do Papoose.
Jako projektant mechaniki pokładowej J-2 nie miał wglądu w prace nad modelem
operacyjnym. Jednakże doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdzieś były
prowadzone prace nad latającą wersją: sugerowały to niektóre z dokumentów, które
otrzymywał jako odpowiedzi na zapytania w niektórych kwestiach, a także sam zamysł
tworzenia symulatora. Jak wierzyć w coś czego się nie widziało? Inżynierowie czy
fizycy czasami tak robią. Są przekonani o istnieniu czegoś, bo tak mówią im liczby.
Inne fakty
J-2 wie, że dyski,
które zostały przez nas wyprodukowane latały w ziemskiej atmosferze, ale nie słyszał
żeby latały dalej w kosmos.
J-2 widział dysk zdolny do lotu jedynie z
zewnątrz - z odległości ponad 3m i z oddali gdy ten unosił się.
J-2 widział obcych częściej niż model
operacyjny statku, którego symulatorem zajmował się.
Drzwi statku i symulatora są prawie
niewidoczne, gdy są zamknięte. Z zewnątrz otwierają się elektronicznie.
Ściany statku i symulatora są grubości ok.
15,2cm.
J-2 widział obcych "pół tuzina
razy" w trakcie swojej pracy.
J-2 widział dwóch prezydentów na terenie
swojego wydziału: Nixona i Busha. Miał okazję obu uścisnąć dłoń. Ponadto J-2 wie,
że wydział odwiedził również Eisenhower, chociaż nie spotkał go osobiście. Nie
jest pewien czy miała miejsce wizyta Reagana.
|