Jarod cz.3

.
.
.

.


    Jak to działa - pierwsze odczucia

  Zgodnie z tym, co powiedział J-2 "pilotowanie" symulatorem jest mniej ekscytujące, za to bardziej dziwaczne. Z chwilą podłączenia wszystkich systemów, symulator przytwierdzony do specjalnego sworznia, jest w stanie poruszać się w dowolnym kierunku z maksymalnym nachyleniem 65 stopni oraz obrotem równym 360 stopni. I jest to o tyle dziwne, że w środku nie czuje się tego zupełnie. W dalszym ciągu jesteś "przyciągany" do podłogi z siłą 1 G, a więc tyle samo jak w normalnych warunkach. W zwykłym świecie przy takim nachyleniu zjechałbyś w stronę ściany gdybyś nie był przypasany do fotela. Tym czasem tu nic takiego się nie dzieje. Symulator jest przechylony maksymalnie (65 stopni), a ty wiesz o tym jedynie po wskazaniu przyrządów. Dziwne wrażenie.

  Z czasem pojawiło się pytanie (Desert Rat) po co generować we wnętrzu symulatora sztuczną grawitację, skoro nic się nie odczuwa. Równie dobrze symulator spełniałby swoją role, gdyby był przytwierdzony na stałe do podłoża. Efekt w końcu taki sam. Odpowiedź w tym przypadku była raczej logiczna. Obecne komputery są w stanie symulować bardzo złożone procesy, natomiast w latach 50-60-tych ówczesne maszyny nie miały takich możliwości, a jednocześnie jakość poruszania się w takim statku zupełnie nie przypominała sposobu latania nazwijmy to konwencjonalnego samolotu wraz z jego przechyłami, przeciążeniem i różnymi czynnikami, które wynikały z lotu zwykłą maszyną. Innym powodem instalowania sztucznej grawitacji w symulatorze był jej lekko odmienny charakter i odczucia z nią związane dla organizmu, zwłaszcza po jej wyłączeniu. J-2 tłumaczył, że nie będąc przygotowanym na tego rodzaju zjawisko, może dojść do zaburzeń związanych z działaniem siły i jej kierunku (chociaż przecież z punktu widzenia pilota nie powinno to mieć żadnego znaczenia - takie było bowiem założenie istnienia tej siły w środku). Z punktu widzenia medycznego nic się podobnego nie działo, to jednak J-2 kilka razy mówił o pewnym przygotowaniu i nawykach z tym związanych - wiadomo przecież, że statek ulega dużemu przechyłowi i ciało podświadomie jest przygotowane na działanie siły odśrodkowej, której w tym przypadku w ogóle nie było.

  Kiedy włączane zostaje zasilanie i sztuczna grawitacja jest obecna na terenie statku, "czujesz się jakby sparaliżowany, ale tak nie jest" - mówi J-2. Twoje kończyny "odpowiadają" na rozkazy mózgu, chociaż musisz być bardziej rozważny w swoich decyzjach odnośnie ruchu. Tak się dzieje na początku, potem przyzwyczajasz się do warunków, jakie panują we wnętrzu. J-2 posłużył się tu dwoma przykładami, choć jak zauważył nie są one zupełnie adekwatne do rzeczywistego odczuwania istnienia wewnętrznej grawitacji. Pierwszy przykład dotyczył poruszania się w różnych kierunkach pod wodą. Twoje ruchy są świadome i wykonujesz je zgodnie z własną wolą, chociaż musisz zdawać sobie sprawę z odmiennej sytuacji. Drugi przykład to poruszanie się w otoczeniu zbudowanego z masy plastycznej, która w jednakowy sposób oddziałuje na ciało - w każdym punkcie z taką samą siłą.
  (Podobny termin - "częściowo sparaliżowany" - został użyty podczas rzekomego uprowadzenia Travis'a Walton'a, który czuł się w taki sposób w chwili, gdy statek, na pokładzie którego się znajdował, uniósł się w górę - przyp. Desert Rat).

  J-2 odczuwał tego typu sensacje z własnym ciałem jedynie kilka razy i to w czasie nie dłuższym niż 30-minut, ponieważ taki był czas każdorazowego ładunku, jaki był dostarczany przez generator do symulatora. Jak rozumiemy, symulator stanowi sprawny statek po wieloma względami z dwoma jednak wyjątkami:
     a) nie posiada własnego generatora mocy (jakkolwiek go nie nazwać),
    b) na pokładzie nie ma systemu napędowego powodującego możliwość lotu na dłuższych dystansach. Zasilanie jest doprowadzane z zewnątrz do kondensatorów wewnątrz symulatora (nie w przypadku modelu operacyjnego), których pojemność przekracza milion Voltów (cokolwiek to znaczy - DR). Do pełnego załadowania kondensatory wymagają czasu 24 godzin. Gdy symulator jest gotowy do ćwiczeń, kable zostają odłączone i symulator stanowi "niezależną" jednostkę zdolną do manewrowania przez czas 30 minut. Chociaż nie jest w stanie polecieć, cały czas manipuluje grawitacją.

   Sworzeń

  Symulator nie jest tanią imitacją statku. Stanowi niemal w pełni funkcjonalną jednostkę. Każdy element został zaprojektowany jak w statku, który lata, natomiast inne elementy różniące go od latającego dysku to m.in. hydrauliczny podnośnik ze specjalnym sworzniem którym łączy się z symulatorem. Kulę o średnicy 91cm połączono z symulatorem w taki sposób, że umożliwia ona poruszanie się maszyny we wszystkich kierunkach z maksymalnym przechyłem 65 stopni (patrz rysunek).

  Nie ma żadnego systemu, który zewnętrznie mógłby poruszać statkiem. W chwili, gdy symulator znajduje się w stanie spoczynku równowagę utrzymują dwa hydraulicznie wysuwane stabilizatory, które wyglądają z zewnątrz jak ruchoma podłoga. Co dzieje się w przypadku uruchomienia symulatora? Sytuacja wygląda podobno dość prosto: cały statek staje się nieważki - pozbawiony swojej 20 tonowej wagi. W taki też przypadku, by zapobiec jakimkolwiek ruchom w górę, zastosowane specjalne mocowania kuli-sworznia i symulatora. Kula została wykonana z metalu - J-2 nie chciał powiedzieć z jakiego.

   Pomieszczenie symulatora

  Symulator jest przechowywany w bardzo dużym budynku, prawie tak dużym, że mógłby pomieścić Boeinga 747. Budynek jest częściowo konstrukcją podziemną. Na pytanie dlaczego, J-2 odpowiedział, iż było to podyktowane niepewnością co do możliwego skażenia radioaktywnego, które teoretycznie mogłoby wydostać się na zewnątrz podczas jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Jednakże w czasie, w którym symulatorem zajmował się J-2 nie brano takiej możliwości pod uwagę. Podczas pierwszych prób nikt z obsługi technicznej nie opuszczał pomieszczenia, chociaż niedozwolone było przebywanie pod symulatorem.

  W momencie, gdy wyszły sprawy związane z ewentualnym zabezpieczeniem obsługi przed radiacją wymyślono specjalną jamę, w której umieszczono podnośnik hydrauliczny, na którym opierał się sam symulator (patrz rys. 2). Przy całkowitym wysunięciu podnośnika - np. podczas testu, odległość od podłoża do ruchomej platformy wynosiła 6,4m. Przy podnośniku zupełnie opuszczonym statek można było zupełnie zakryć przy pomocy hydraulicznie wysuwanych platform, które mogły stanowić podłogę, która była położona na poziomie ziemi. Obszar roboczy pod powierzchnią budynku liczył 5,5m wysokości i stanowił sam w sobie wielkie pomieszczenie. Umieszczenie symulatora w pozycji gotowości do testu (rys. 1), gdzie część dolna jest schowana pod powierzchnię podłogi świadczy o tym, że obawiano się radiacji, której źródło mogło mieć miejsce w dolnej części symulatora, a nie u góry statku. Całość wygląda nieco jak w serwisie samochodowym, gdzie podczas napraw samochód jest wywindowany do góry przez lewarek hydrauliczny. Odpowiednie zrównoważenie sprawia, iż statek można ręcznie obrócić, pomimo sporej masy spoczynkowej. W chwili, kiedy kondensatory są naładowane do odpowiedniej wartości i symulator jest gotowy do prób, kable zasilające zostają odłączone i od tego momentu symulator "żyje swoim życiem".

  Łączność następuje przez radio (podczas testu symulator interferuje z niektórymi częstotliwościami, co powoduje, że niektóre urządzenia mogą nie pracować prawidłowo - nie dotyczy to jednak urządzeń wewnętrznej komunikacji, ani tych w budynku). Kilkakrotnie J-2 przebywał we wnętrzu symulatora podczas testów, a także był obecny przy konsoli odczytu parametrów statku.

   Centrum grawitacji

  Byliśmy zaintrygowani środkiem grawitacji. Czy rzeczywiście statek musiał być idealnie zbalansowany podczas testów? Odpowiedź w tym przypadku brzmiała: "i tak i nie". Masa i jej rozkład zdawałyby się być krytycznymi danymi w przypadku takiego statku. Innymi słowy dysk zbudowany dla czterech osób mógł nie działać w przypadku sześciu na pokładzie. Różnice w masie mogło wyzwolić grawitacyjną "otoczkę".

  To, w jaki sposób masa jest rozłożona miało także swoje znaczenie. Z tego powodu statek nie był w stanie przenosić większych ładunków. Konstrukcja większego statku nastręczałaby znacznie większych trudności. Dysk 10 metrowy jest czymś w rodzaju standardu. Jeśli ktoś widział większe, najprawdopodobniej nie pochodziły od nas. Jakkolwiek masa i jej rozkład są krytyczne, statek nie musi być wyważony w taki sposób, że środek ciężkości musi być w środku - tak jest przynajmniej w przypadku modelu operacyjnego. Przykładowo: jeśli przedział osobowy zajmuje połowę pokładu, to nie oznacza wcale, że druga jego część musi posiadać podobną masę i jej rozkład dla zrównoważenia. Nie. Jeśli tylko taki układ (przedział osobowy=1/2 pokładu górnego) system grawitacyjny bierze to pod uwagę, tak długo nie ma z tym żadnych problemów i dysk będzie latał.

  Nie można pozbyć się części masy (ładunku) podczas lotu - dlatego dysk nie jest przeznaczony np. do przenoszenia broni. Jeśli nie, to do czego może służyć taki latający dysk? J-2 stwierdził, że to nie było jego zmartwieniem. On miał tylko wykonać pewne rzeczy i nadzorować ich pracę. Przeznaczenie tego sprzętu - to już leżało w gestii innych osób. Nikt nie mówił w jakim celu zostały te statki wyprodukowane.

   FOGET

  Projektowanie i produkcja symulatora oraz modelu operacyjnego (latającego) jest pewnym złożonym procesem, który z grubsza można by przyrównać do produkcji nowoczesnego myśliwca. Może z wyjątkiem całej otoczki związanej z ochroną i zapewnieniem bezpieczeństwa. Jednak i w tym przypadku nie uniknie się papierowej roboty oraz całej struktury organizacyjnej. Co to za organizacja? Cały czas węszymy za właściwym określeniem. W tym przypadku to podobno quasi-rządowa komórka - coś jak biuro poczty. J-2 nazwał to jako "rząd satelitarny" - termin, który jest chyba nieco na wyrost w tym przypadku. To, o czym J-2 wie - jedyną misją było dokonać reprodukcji statku, który uległ katastrofie pod Kingman w Arizonie w 1953 roku. Lecz w tym konkretnym przypadku wolimy ją (organizację) nazywać KFUP (Kingman Follow Up Project)(Projekt odzysku z Kingman).

  Startem dla KFUP było posiadanie modelu 10 metrowego statku i chęcią jego reprodukcji. Gdzie zapadła decyzja i kto ją wydał nie jest jasnym dla nas. Ale tak na marginesie, jeśli miałbyś taki statek, to czy nie chciałbyś umieć go zbudować? Tak czy owak sprawą zajęto się szybko. Na przełomie 1956 i 57 rozpoczęto prace nad symulatorem równolegle z prototypem dysku zdolnego latać. Początki testów symulatora J-2 datuje na rok 1965, a koniec na 1968 lub 69 - przed lądowaniem na Księżycu - Jarod nie widzi w tym żadnej ironii. Projekt można przyrównać do tworzenia i testów F-117A stealth. Zwłaszcza jeśli chodzi o utajnienie i testy w Area 51. Tworząc coś tak dziwnego w swym zamyśle, jak latający dysk, naukowcy rządowi mieli trudności w zrozumieniu podstaw teorii antygrawitacji. Tworząc wszystko przy użyciu ziemskiej technologii praca taka stanowiła nie lada wyzwanie. W połowie lat 50-tych powołano organizację stowarzyszoną z KFUP do wdrożenia projektu oraz ustanowienia pewnych standardów związanych z nową technologią. Powstały dokument nosił nazwę FOGET - Fundamentals of Gravity Envelope Technology (Podstawy zarysu technologii grawitacyjnej). Jest to wielotomowa instrukcja zawierająca informacje, które zostały uzyskane do produkcji statku na podstawie rozbitego dysku z Kingman.

  J-2 widział jedynie kilka części FOGET, zwłaszcza te, które dotyczyły mechaniki. Nie miał dostępu do rozdziałów dotyczących zagadnień związanych z elektroniką i systemu grawitacyjnego. FOGET był wielokrotnie zmieniany i uzupełniany w miarę jak postępowały prace nad statkiem i symulatorem. Program początkowo nie był specjalnie kreatywny - chodziło przecież o odtworzenie statku - używano znanych materiałów oraz dobrze znanej (przynajmniej w części) awioniki z innych samolotów, które dało się zaadaptować na pokładzie dysku. Lazar używał terminu "reverse engineering", by wyjaśnić, iż badano istniejące części w celu poznania ich budowy i działania. Jeśli założyć, że obaj - J-2 i Lazar mówią prawdę, to należy dodać, że przełożeni Lazara wprowadzili go w błąd, ponieważ, jak twierdzi J-2, ta faza została ukończona ok. 30 lat przed przybyciem Lazara do Papoose.

  Jako projektant mechaniki pokładowej J-2 nie miał wglądu w prace nad modelem operacyjnym. Jednakże doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdzieś były prowadzone prace nad latającą wersją: sugerowały to niektóre z dokumentów, które otrzymywał jako odpowiedzi na zapytania w niektórych kwestiach, a także sam zamysł tworzenia symulatora. Jak wierzyć w coś czego się nie widziało? Inżynierowie czy fizycy czasami tak robią. Są przekonani o istnieniu czegoś, bo tak mówią im liczby.

   Inne fakty

  • J-2 wie, że dyski, które zostały przez nas wyprodukowane latały w ziemskiej atmosferze, ale nie słyszał żeby latały dalej w kosmos.

  • J-2 widział dysk zdolny do lotu jedynie z zewnątrz - z odległości ponad 3m i z oddali gdy ten unosił się.

  • J-2 widział obcych częściej niż model operacyjny statku, którego symulatorem zajmował się.

  • Drzwi statku i symulatora są prawie niewidoczne, gdy są zamknięte. Z zewnątrz otwierają się elektronicznie.

  • Ściany statku i symulatora są grubości ok. 15,2cm.

  • J-2 widział obcych "pół tuzina razy" w trakcie swojej pracy.

  • J-2 widział dwóch prezydentów na terenie swojego wydziału: Nixona i Busha. Miał okazję obu uścisnąć dłoń. Ponadto J-2 wie, że wydział odwiedził również Eisenhower, chociaż nie spotkał go osobiście. Nie jest pewien czy miała miejsce wizyta Reagana.

.
..
Informacje: Groom Lake Desert Rat #37 - 01.10 1996 / serv. Glenn Campbell
http://www.aliensonearth.com/area51/desert_rat/1996/dr37/gravity.shtml
Tłumaczenie:
Dreamland Online Copyright 2002
Rysunek na podstawie diagramu w GLDR #27 Drealmand Online Copyright 2002

.
.
Licznik